niedziela, 15 kwietnia 2012

Rodzinna podróż przez pół Polski

Tak wiec po długiej nieobecności, spowodowanej poszukiwaniem pracy i totalnym brakiem głowy do pisania powracam. Choć pracy, oficjalnie, nadal nie ma ale powoli się zaczyna coś dziać i jest plan rezerwowy, który koi moje nadszarpane nerwy. Sytuacja powoli była na tyle krytyczna że nosiłem się z myślą sprzedania Gala. Tak tez by sie pewnie stało gdybym dostał propozycję zgodną z moimi oczekiwaniami. Ale zamiana na Merca E200 z LPG w stanie bardzo budzącym niechęć do sprzedającego czy na Forda Probe z 94 roku, który ma się nijak do mojej sytuacji rodzinnej(czyt. miejsce dla małego, głównie chodzi o bagażnik), skutecznie odpędziła mnie od tych nieczystych myśli. Licytacja doszła do ceny około 3000zł wiec to też za mało. Po aukcji zgłosił się koleś, który powiedział że ma do wydania 6-6,5 kPLNów i chce za to kupić gala w stanie, do którego by nie musiał nic włożyć. Wyjaśniłem mu ze za taką cenę nie znajdzie samochodu spełniającego jego oczekiwania, bo nawet za niemca musiałby dołożyć cale tzw. koszty rejestracji. Transakcja nie doszła do skutku. Ale poleciłem się jak by jednak się zdecydował, niekoniecznie jako na sprzedającego ale również jako doradcy w kwestii galanta. Tak więc samochód zostaje. Po świętach dostał porządną porcję polerowania i woskowania. Efekt jest na tyle zadowalający ze nawet po kilku deszczowych nocach cały bród sobie spływa z lakieru:) zostają tylko ślady na dachu ale taki to już urok prostego dachu...
To tyle wstępu. Przechodzimy do właściwego tematu-podróży Mazowsze(Płock)-Śląsk(Racibórz). Moja mama zaprosiła nas na święta wiec z powodu braku zajęcia (brak pracy) pojechaliśmy już tydzień przed świętami. Już zanim wyjechaliśmy z Płocka, kolejny raz bardzo pokochałem EA2W. Tak mówię o bagażniku. Ja i moja Ewelina zapakowaliśmy się do jednej torby średniej wielkości. Najmniejszy pasażer, czyli 5-cio miesięczny Dominik potrzebował nieco więcej miejsca. Wózeczek(uniwersalny dół+gondola) dość pokaźnych rozmiarów, który dostaliśmy za free od ludzi z Holandii (Holendrów, nie Polaków), wiec nie ma co wybrzydzać, do tego łóżeczko(turystyczne, z powodu tego, że wiedzieliśmy z Eve, że będziemy podróżować), materac i  wielka torba typu "Auchan" z zabawkami, matami i innymi rzeczami rozrywkowymi dla małego. Do tego jedna torba z ubrankami, półtorej paczki pieluszek i jedna torba z kosmetykami lekami, butelkami i jedzeniem-to tez wszystko dla Dominika. Dodatkowo dodam ze mam LPG więc jeszcze opona(która stoi na pionowo za lewym nadkolem). Bagażnik wyładowany po dach ale nic nie trzeba było wkładać do samochodu (przedział pasażerki).
Poniedziałek, 2 kwietnia, mały robi pobudkę o 6 rano, jak uroczo:) No nic, spakowane dzień wcześniej torby zanosimy do samochodu. Cześć już poprzedniego wieczora zapakowałem, żeby nie robić rano 15 kursów 2-gie piętro-samochód. Jemy śniadanie, zwijamy łóżeczko, kawka, myjemy naczynia i klucz w drzwiach się obraca. Małego pakuję na tylne siedzenie, po stronie pasażera, gdyż tak wygodniej dla Eweliny. Ona sama siada za mną. Zrobiliśmy może 7-8km miastem i Dominik zasypia. Obudził się dopiero za Łodzią czyli jakieś 120km dalej. Robimy więc przerwę na toaletę i papieroska. Trochę nogi rozprostować i jedziemy dalej. Następny przystanek kilkadziesiąt km dalej za odcinkiem A1 na Statoil'u. Dolewanie gazu, toaleta, przewijanie małego i dalej w drogę. Kolejna pobudka przed Częstochową, kolejne 160km zleciały. Mały cały czas śpi albo patrzy przez okno. Dojeżdżamy do Raciborza, Dominik znowu domaga się jedzenia. Ostatnia przerwa jakieś 25km od rodzinnego domu. Cała podroż, około 410km, trwała coś ponad 6h. Długo gdyż zwykle udaje mi się zmieścić w 5h no ale tym razem jechałem powoli, tzn do 110km/h no i były przerwy spowodowane siłą wyższą.
Dobre jest to, że synek śpi w samochodzie i nie marudzi bez powodu.
Powrót był już o wiele gorszy. Nie dość, że kilka dni przed powrotem do Płocka zaczął się budzić o 3 w nocy z ochotą do zabawy to w czasie podróży powrotnej też nie był zbyt chętny na sen. Z całej drogi do domu przespał może ze 120km. Wróciliśmy do domu 10 kwietnia.
Co mnie bardzo zaskoczyło? Spalanie:) udało mi się zejść poniżej 10l LPG/100km. I wcale nie wlokłem sie za jakimś tirem. Co prawda większość trasy była pokonywana za miastem ale myślę że jakieś 20% to teren zabudowany. Do tego dochodzi fakt, ze na DK1 występują światła, na których trzeba się zatrzymywać(a później znowu rozpędzać) i wioski, w których obowiązują ograniczenia prędkości(sporo radarów oraz częste wizyty suszarkowych misiaków ), po których też się trzeba rozpędzać. No i jeszcze najgorsza przeszkoda na całej trasie czyli Łódź, która bardzo często jest zakorkowana, może nie tak jak stolica ale jednak często się stoi. Do tego dochodzi fakt ze klima była włączona gdyż słoneczko skutecznie nagrzewało wnętrze. 2 i 1/2 osoby + cały bagażnik ekwipunku też raczej nie można uznać za argument sprzyjający spalaniu. Dodatkowo dowiedziałem się, że moja sonda lambda działa baaaaaardzo powoli. Cóż, przynajmniej wiem co jest powodem nadmiernego apetytu na paliwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz